niedziela, 29 października 2017

Znów jeden za miliony, rękami aż dwiema?

Trochę mnie tu nie było, ale prawdę mówiąc, długo nie potrafiłem nic napisać, nie wiedziałem co napisać, jeszcze w międzyczasie skupiałem się na pisaniu niedawno skończonej powieści. W końcu naszło mnie, żeby napisać posta na temat, który dawno już chodził mi po głowie. I jest on, jak sądzę, bardzo ważny, choć może być kontrowersyjny dla nas, dla Polaków. Uderzę dziś w jeden z największych mitów rządzących Polakami, tzn. w polski mit romantyczny. Inaczej mówiłbym o tym nie będąc Polakiem, ale z racji mojej narodowości, jest to temat tragiczny, wręcz w dramatyczny sposób.
My, Polacy jesteśmy romantykami, pogrążonymi w dziesiątkach lat narodowego męczennictwa i cierpiennictwa. Zakochanymi w romantycznych powstaniach, w beznadziejnej walce za wszelką cenę. Nasz naród wpadł w romantyczną pułapkę, z której nie jest w stanie się wyrwać. Wystarczy przyjrzeć się naszej historii, zwłaszcza od momentu kiedy utraciliśmy niepodległość. Pierwszą nadzieję przyniósł Napoleon, urastający do rangi boga-wyzwoliciela. Trzeba jednak pamiętać, że Księstwo Warszawskie było dla niego bazą wypadową, kolejnym źródłem żołnierzy, następnym zależnym od niego państewkiem. On sam był najwyżej półbogiem, który uległ ludziom, bo popełniał błędy. I oto pierwsza zawiedziona nadzieja.
Potem przyszedł listopad 1830 roku, nasze pierwsze powstanie. Wywołane w szalony sposób, mające na początku wygląd jednowieczorowej awantury, przerodzone w regularną wojnę. To jeszcze mogło się udać; tutaj zawinili przede wszystkim nieudolni dowódcy i brak międzynarodowego wsparcia, klęska nie była efektem romantycznego ducha. A gdzie szukać romantycznego rodowodu listopadowego zrywu? W ,,Konradzie Wallenrodzie'' Mickiewicza. Oczywiście nie była to jedyna przyczyna wybuchu powstania, lecz z pewnością wpłynął na spiskujących podchorążych. Zresztą powiedział o tym Ludwik Nabielak, jeden z owych podchorążych: ,,Słowo stało się ciałem, a Wallenrod - Belwederem''. Upadek powstania i jego konsekwencje miały większy wpływ na romantyzm Polaków niż same wydarzenia powstania. Bo co zostało w pamięci Polaków po klęsce?Szaleńczy zryw podchorążych, zdobycie Warszawy, reduta Ordona, a potem patrioci zsyłani na Sybir, cierpiący za miłość do ojczyzny.
Pierwszy etap narodowego cierpiennictwa za nami. Pamięć o męczeństwie została w narodzie, który przekazał ją kolejnemu pokoleniu. I oto przychodzi koniec lat 40. XIX wieku, Europę ogarnia Wiosna Ludów, wydawać by się mogło, że idealny moment na rozpoczęcie powstania. Niestety powstania na szerszą skalę nie ma. W zaborze pruskim powstanie upada wraz z upadkiem pruskiej wiosny, w carskiej dzierżawie powstania nie ma. Nie wiem zbyt wiele o tych czasach, ale podejrzewam, że musiała być w Polakach pamięć jeszcze o skutkach nieudanego powstania listopadowego, w końcu minęło niespełna osiemnaście lat. Jednak wystarczyło, żeby minęły trzy dekady, żeby narodziło się i dorosło nowe pokolenie, chcące zbrojnej walki, niesione na ikarowych skrzydłach romantyzmu.
No i wybucha, absolutnie nieprzygotowane, bezsensowne, bez większych szans na powodzenie, pozbawione pomocy, ale za to heroiczne, romantyczne, brawurowe powstanie styczniowe. Wywołane w momencie, w którym poza nielicznymi ochotnikami nikt nie chce Polakom pomagać, nikt nie ma w tym interesu. W powstaniu pojawiają się sztandary z hasłami ''za wolność naszą i waszą'', bo przecież Polska wybrana jest przez Boga, żeby zbawić wszystkie narody. A po powstaniu kolejna fala represji, zsyłek i surowych kar. Drugie już pokolenie wykrwawione romantyczną walką. Wtedy też na polski grunt wchodzą pozytywistyczne idee. Ale Polacy nie potrafią być pozytywistami, oni są już romantykami i romantykami pozostaną. Spójrzmy w literaturę; nawet bohater czołowej pozytywistycznej powieści - Stanisław Wokulski z ,,Lalki'' jest romantykiem, noszącym z wierzchu cechy pozytywisty. Już wtedy Polacy nie potrafili wyjść z romantycznej pułapki.
Kolejne dekady upłynęły bez narodowych powstań (nie mówię tu o rewolucji 1905 roku, gdyż ta miała podłoże ideologiczne, a nie narodowe i była szersza niż tylko tereny polskie). Co było dalej, wiemy. I wojna światowa, mocarstwa wzięły się za łby, zaborcy upadli, a Polska wybiła się na niepodległość. Jedna z rzeczy, która najbardziej się udała Polakom w całej ich historii. Po zaledwie dwudziestu latach niepodległości romantyczna dusza znów daje o sobie znać. Minister Beck unosi się honorem w sławnym przemówieniu. Po kilku miesiącach wychodzi z tego wojna, jak wiadomo, przegrana. Zawodzą nas sojusznicy (kolejna część męczeństwa) i cały kraj dostaje się pod okupację.
W 1944 wybucha powstanie warszawskie, zbiorowe, masochistyczne już chyba, rozpaczliwe samobójstwo. Takie powstanie styczniowe po 80 latach. Tym bardziej jeszcze bardziej nieprzygotowane i bez szans na zwycięstwo. I znowu najszczerzej oddani narodowi ludzie przelewają swoją cenną krew w beznadziejnej walce. Gdy kończy się wojna nastaje nowa, czerwona władza. Do walki stają kolejni romantyczni bojownicy - żołnierze wyklęci. Ci znowu biją się, mimo świadomości, że ich walka jest i tak skazana na porażkę.
Potem, mniej więcej co dziesięć lat lała się polska krew, przelewana przez komunistyczną władzę. Skończyła się walka w sensie dosłownym, ale pozostało męczeństwo. Obecnie mamy niepodległość, ale nie znaczy to, że przestaliśmy być romantykami. Większość Polaków nadal myśli, że w polityce należy się kierować odrealnionymi sentymentami, a najhuczniej świętowane rocznice to najczęściej rocznice klęsk. Z takim podejściem jesteśmy skazani na wieczne powtarzanie naszej historii. Mistrz Wyspiański nie miał chyba niestety świadomości jak długo będziemy tańczyć chocholi taniec. Może na chwile wyrwaliśmy się z niego w 1918, ale zaraz potem znowu wpadliśmy w oniryczny marazm, tak jakby nic się nie stało.
Te wszystkie rozważania dotyczyły całego narodu polskiego w ujęciu historycznym, w kolejnym poście zajmę się tym jak romantyzm wpłynął na Polaków jednostkowo, bo to temat na osobną, wypowiedź.
P. S. Tytułem posta uczyniłem słowa z wiersza ,,Ojczyzna chochołów'' Kazimierza Wierzyńskiego, moim zdaniem jednym z utworów najlepiej mówiących o romantyzmie Polaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz