niedziela, 26 lutego 2017

A jak panów wyrżniemy, to (nie) powstanie lepszy świat...

Nie mogłem za cholerę znaleźć dobrego cytatu na tytuł, toteż sam odpowiedni tytuł wymyśliłem. Ciekawe, kto po samym tytule już się domyśla o czym będzie post. A będzie on o bardzo krwawych wydarzeniach, którym przyświeca bardzo szczytny cel. Już się domyśliliście? Chodzi rzecz jasna o rewolucje, Sam pomysł na naskrobanie paru słów na ten temat przyszedł mi po poznaniu ,,Nie-boskiej komedii'', która już wtedy w jasnych słowach dużo prawdy o rewolucji mówiła.
Kiedyś pałałem wręcz bezkrytycznym podejściem do ideałów rewolucyjnych i samych rewolucji, później jednak przejrzałem na oczy i zobaczyłem, co za każdą rewolucją stoi...
A z czego w ogóle wynikają rewolucje moi drodzy? Z niezadowolenia olbrzymich mas ludzkich, na ogół biednych i słabo zarabiających, którzy chcieliby równości, a przyczynę swoich problemów widzą w bogactwie innych, Fakt, wielu ludzi dorabiało się na wyzysku biednych, ale nie było to regułą, ani tym bardziej powodem, żeby mordować bogatych.
Rewolucje mają zazwyczaj szczytne założenia i piękne hasła. Bo któż by nie poszedł walczyć za ,,wolność, równość, braterstwo''? Któż by nie obalać starego ładu w imię wolności? Ta ''wolność'' ma jednak krew na rękach i bardzo szybko może stać się tyranią; często nawet gorszą od poprzedniej. Rewolucjoniści mają założenia, z większością, których się naprawdę zgadzam. Problem z nimi polega jednak na tym, że wierzą także w utopie. Pozostają w złudnym przekonaniu, że wystarczy obalić stary porządek, że wystarczy zniszczyć to co jest, a na pewno będzie lepiej. No dobra, można zniszczyć wszystko co jest. Ale co potem?
Na czym budować nowy świat? Cytując ,,Mury '87'' Kaczmarskiego: ,,Jakże gnijącym gruzem grzebać stary świat,/Kiedy nowego nie ma czym - i na czym - stawiać?'' To są najważniejsze pytania, jakie należy sobie zadać zanim rozpęta się burzę, której potem nie sposób cofnąć. Rewolucja w takim wymiarze jest tylko destruktywna, a w żaden sposób konstruktywna. Jeśli chce się coś zmieniać, to trzeba mieć na to jakiś plan, a nie tylko liczyć, że wszystko będzie dobrze, jeśli pozbędziemy się tego co jest.
Czym innym jest zamach stanu, który zazwyczaj jest działaniem całkowicie przemyślanym i stoją za nim ludzie z konkretnym planem, którzy wiedzą czego chcą, a zależy im na pozbyciu się tylko osób, których trzeba się pozbyć, a nie bezsensownej rzezi tzw. ''wrogów ludu''. Chociaż też i nie wszystkie zamachy stanu są dobre. Ale to już trochę inny temat, z pewnością jest to alternatywa lepsza niż rewolucja. Wróćmy jednak do rewolucji.
Czym kończą się rewolucje? Co się dzieje, gdy rewolucja obala system i powiedzmy wygrywa? Z początku jest oczywiście wszystko dobrze, wszyscy się cieszą, wierzą, że teraz już na pewno będzie lepiej. I wtedy właśnie zaczynają się krwawe igrzyska. Masowo giną, ścinani, rozstrzeliwani ''wrogowie rewolucji''. A czy po tym nastaje równość? Otóż nie, bo spośród tego chaosu i zamętu wyłania się nowa arystokracja, nowa elita, która jak tylko dorwie się do władzy, to już nie będzie chciała jej oddać, a wszystko co będą robić będą usprawiedliwiać ''dobrem rewolucji''. Naprawdę, już chyba większy mam szacunek do tyranów, którzy swej tyranii nie ukrywają niż takich, którzy mordują tysiące i usprawiedliwiają to walką o dobro innych.
Spójrzmy w historię. Z rewolucji francuskiej wyszli jakobini i Robespierre. Ich rządy całkowicie już sprzeniewierzyły rewolucyjne ideały, zmieniając się w jeden wielki rozlew krwi. Jeszcze sam doktor Guillotin, wynalazca ukochanej machiny rewolucjonistów, twierdził, że jego dzieło jest wyrazem postępu ludzkości, bo zabija ,,natychmiastowo, czysto i humanitarnie''. Na takiej gilotynie ścięto Robespierre'a, który sam wcześniej wysyłał na nią ludzi, w tym i Dantona, jednego z rewolucyjnych przywódców... Jak widać rewolucja - tak jak Saturn - własne dzieci pożera...
A rewolucja październikowa? Po nieidealnym caracie nastało kilkadziesiąt lat czerwonych rządów, które przyniosły ofiary liczone w dziesiątkach milionów...
Najlepszym dzieckiem rewolucji francuskiej okazał się Napoleon, który miał plan i w odpowiednim momencie obalił rewolucję i ustanowił Cesarstwo. Ten wielki człowiek, kreowany przez wrogów na tyrana, zrobił to co można było zrobić najlepszego. Nie przywrócił starego ładu, ale i obalił nowy, rewolucyjny, stworzył coś może nieidealnego, ale już z pewnością lepszego, wedle schematu Hegla;:teza-antyteza-synteza.
Wracając jeszcze do rewolucji ogólnie - rewolucja niesie ze sobą mnóstwo niebezpieczeństw. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem rewolucji; tłumaczy to dobitnie historia i ostrzega nas, abyśmy nie popełniali tych samych błędów. Świata na lepsze nigdy nie zmieni motłoch, który krzyczy o wolności mając krew na rękach...

niedziela, 19 lutego 2017

Moralności, dobra i zła krótka analiza

Ten post jest w dużej mierze kontynuacją pewnych problemów poruszonych w poprzednim poście. To w ogóle u mnie cud, że piszę kolejnego posta w tak krótkim odstępie czasu...
Ale nie o to chodzi. Chciałem trochę podywagować na temat moralności oraz kwestii pojmowania dobra i zła. Bo czy w naturalnym stanie człowieka istniało coś takiego jak moralność? Kiedy w ogóle człowiek wymyślił coś takiego jak moralność? I jeszcze ważniejsze pytanie, dlaczego to wymyślił?
Przecież moralność nie była mu potrzebna, najwyżej mogła ograniczać jego naturalne instynkty. Wiadomo, że gdy po ziemi chodził Homo Erectus, to istniały już u niego zaczątki życia społecznego, a więc i moralności. Czy moralność jest tym co czyni nas ludźmi i odróżnia od zwierząt?
Nie sądzę. Bo i można być człowiekiem nie mając moralności (a przynajmniej tego co większość ludzkości uznaje za moralność); jest się wtedy co prawda odrzuconym przez ludzi, ale człowiekiem jest się nadal.
Jednakże ja nie o tylko tym chciałem mówić. Każdy człowiek jakoś tam pojmuje dobro i zło, tak jest. Moje pytanie brzmi jednakże skąd się wzięło takie pojmowanie? Co zadecydowało o tym, że złe jest to, a dobre jest co inne? Bóg?
Ale który Bóg? Może Jahwe, jak powie każdy chrześcijanin (często wypierając się tego imienia) czy żyd? Ale Jahwe był bogiem tylko określonego ludu, wielbiony był tylko od pewnego czasu, nie jest on jedynym bogiem. Jest można powiedzieć tylko cząstką religii tego świata. I to niby ten ''wspaniały'' chrześcijański bóg dał ludziom dobro i zło?
Fakt, pojmowanie tych dwóch pojęć ma związek z religią, jednakże wywodzi się ono z religijnego podejścia, ale pochodzi tylko od człowieka. Jak to już zauważył mistrz Nietzsche: ,,Zaprawdę, ludzie sami nadali sobie wszelkie swe zło i dobro. Zaprawdę, nie przejęli go, ani go nie znaleźli, nie spadło im też ono jak głos z nieba''. Człowiek sam stworzył swoje dobro i zło. Pytanie, które już zadałem, ale zadam i kolejny raz:
Po co je stworzył?
Może człowiek tworząc to i nadając je sobie, chciał oszukać swoją naturę, oszukać samego siebie, że jest lepszym niż w rzeczywistości? Z ludzi zbyt często jednak wychodzi prawdziwa natura, żeby to oszustwo było udane. Tak więc może faktycznie człowiek całą tą swoją moralnością usiłuje nieudolnie oszukać własną naturę? Co to w takim razie mówi o nim samym?
I jak tu się dziwić mizantropom...
Człowiek chciałby wszystko mierzyć wedle schematu, który sam wymyślił, nie inaczej jest z dzieleniem rzeczy na dobre i złe. W genialnej powieści ,,Droga donikąd'', będącej zarazem prequelem jak i ostatnią częścią trylogii stalkerskiej Michała Gołkowskiego, jest to świetnie pokazane w refleksji Miszy na temat tego, gdzie się teraz znajduje i co robi. Moim zdaniem jest to jeden z najmocniejszych i najlepszych momentów w całej trylogii. Było tam nawiązanie właśnie do słów Zaratustry, za pomocą którego wielki Nietzsche przemawiał (a przynajmniej usiłował przemawiać) do ludzi. Chodziło w nich o to, że gdy przestanie się patrzeć na świat, dzieląc rzeczy na dobre i złe, to świat nagle staje się poukładany. Dziwne, co nie?
A może tak właśnie jest. Może trzeba odrzucić sztuczną moralność, może lepiej będzie wrócić do natury? Chyba, że powstrzymanie własnej natury gwarantuje postęp? Ale czy to postęp i zmiana jest najważniejsza? I tak panta rhei, na zmianę otoczenia nie mamy całkowitego wpływu. Pytanie teraz, czy to postęp powinien być priorytetem?
Pozostawię jednak tę kwestię, gdyż jak myślę nie jest ona póki co rozwiązywalna. W każdym razie, to co jest dobrem i złem jest czymś co człowiek sam sobie nadał. Odrzucając sztuczne bariery może ma szansę właśnie powrócić do natury? Bo skąd się wziął człowiek? Czy to faktycznie, błąd uczynił zwierzę człowiekiem jak mówił Nietzsche? Czy w takim razie, idąc za jego słowami, prawda miała tego człowieka uczynić z powrotem zwierzęciem? Kto wie, może jest nam pisane bycie zwierzętami, a teraz tylko oszukujemy swoją naturę, próbując się kreować na lepszych?
Jeśli tak, czy nie jest to żałosne? Postrzeganie wielu kwestii jest relatywne, tak i moralność ludzka jest różna. Kimże więc są ci, którzy sobie uzurpują prawo do głoszenia jedynie słusznej wersji moralności i etyki? Czy nie są to najgorsi, najbardziej niegodni zaufania, najwięksi oszuści? To o kogo konkretnie chodzi, pozostawiam już waszym myślom, ale ufam, że czytają to ludzie inteligentni.
Wracając jeszcze do ,,Drogi donikąd''; pewne rzeczy po prostu są i tyle i błędem jest szufladkowanie ich w kategoriach dobra i zła. Tak jak powiedziałem, jest to typowo ludzkie spojrzenie, a pewne rzeczy są naturalne. Były od początku, są i będą, tak jak naturalna była w ,,Drodze donikąd'' śmierć jednego ze stalkerów. Ona po prostu była.
W tym miejscu chyba skończę. Ku refleksji pozostawię wam to pytanie Nietzschego, które lubię zadawać sobie i innym do przemyślenia. Jedno z najlepszych chyba pytań jakie można sobie zadać.
,,Czy potrafisz sam dać sobie własne zło i własne dobro, i wolę swą zawiesić nad sobą jako prawo?''

niedziela, 12 lutego 2017

Tramwaj

Długo zbierałem się do napisania kolejnego posta, bo i ciężko szło mi pisanie o czymś tak, żeby to trafiło tutaj. W innej formie pisania nie próżnowałem, chociaż i tak sporo jeszcze przede mną do napisania.
Tytuł posta jest dość dziwny, ale i sam post będzie specyficzny. Pomysł na niego przyszedł mi do głowy dzisiaj, gdy słuchałem Rewizji, a konkretnie utworu ,,Tramwaj''. Żeby była jasność o czym będę pisał daję tutaj na początku linka do utworu: https://www.youtube.com/watch?v=0wLX4ePq28w
Ten utwór (jak i parę innych z tego krążka) zmusza do pewnych refleksji, do pewnego zastanowienia się nad samym sobą i nad tym jakim się jest. Zwłaszcza refren daje pewnego kopa mózgowi i porusza myślenie:
,,Czy zastanawiałeś się
Co byś zrobił, gdybyś mógł
Bezkarnie zabijać
Gdybyś był jak Bóg?''
No właśnie, co bym wtedy zrobił? Co Ty byś wtedy zrobił?
Wiecie co? Ja pewnie bym z tego skorzystał. Zwłaszcza, gdybym mógł robić to bezkarnie. Jeśli nie masz świadomości, że zostaniesz za dany czyn ukarany, jeżeli nie ma żadnych barier zewnętrznych to jakie wtedy pozostają ograniczenia? Jedynie moralność i sumienie - ograniczenia wewnętrzne, które są relatywne. A jeśli jesteś bezkarny, a w dodatku masz w tym czynie jakiś cel? To co stoi na przeszkodzie, żeby to zrobić?
Tak bym zapewne wtedy działał. Nie silę się, żeby kreować się na cudownego, wspaniałego człowieka. Jestem po prostu ludzkim człowiekiem - ale człowiekiem myślącym.
Możliwość bezkarnego zabijania to władza. O wiele prawdziwsza władza niż to co ma każdy teraz, czyli możliwość zabijania. Gdy jesteśmy bezkarni, gdy znikają bariery i ograniczenia, to wtedy dopiero zaczynamy widzieć naszą naturę i dostrzegamy to jacy jesteśmy.
Przypomina mi się książka ,,Moskal'' Michała Gołkowskiego oraz przytoczone w niej słowa Stalina o tym, że to nie władza psuje ludzi, ale to zepsuci ludzie ciągną do władzy. A może ci ludzie psują się w czasie tego? Albo może mając władzę ujawnia się u nich, prawdziwa natura parszywych istot jakimi są. A może lepiej powiedzieć, jakimi jesteśmy też my; bo należymy przecież do tego samego gatunku. Wychodziłoby z tego, że tak naprawdę to ludzie są zepsuci od samego swojego początku, z samej definicji.
To wszystko co ich teraz ogranicza, to moralność, sumienie, zasady, normy, prawo. Nazwijcie to jak chcecie, ale to wszystko jest wytworem samego człowieka, który po trochu usiłuje oszukać swoją naturę.
Wracając jeszcze do ,,Moskala''; nie dziwię się szanownemu autorowi, który powiedział, że nie zniósłby drugiej takiej książki i uświadomił sobie w pewnym momencie, że mógłby żyć jak Artur Wiktorowicz. Bezkarnie zabijać i mieć władzę.
Tak jak powiedziałem, myślę, że pewnie zachowałbym się podobnie, nie chcę oszukiwać samego siebie, ani kogokolwiek innego kto to czyta.
I tak, to wszystko wyszło ze słuchania jednego dobrego, punkowego kawałka. Tramwaj jest w nim tylko symbolem, czymś co poruszyło wyobraźnię i było motorem do pomyślenia nad sobą. Tak na marginesie, cenię sobie takie właśnie tramwaje, sytuacje, które sprawiają, że myślę o rzeczach, o których w innych przypadkach bym nie pomyślał. Bo ,,tak się właśnie zaskakuję i na nowo poznaję, gdy na chatę wracam nocnym tramwajem''.