niedziela, 30 października 2016

Koniec odkrywania?

Bardzo długo nie było tu nic nowego, głównie przez to, że nie mogłem znaleźć dobrego tematu i natchnienia, żeby napisać tutaj coś nowego; pod względem moich wypowiedzi ask był tylko aktywny (i w zasadzie nadal jest, co mniejszy lub większy czas).
Dziś chciałem poruszyć jeden temat, który jakoś dzisiaj zrodził się w mojej głowie. Analizując minione epoki w literaturze, sztuce, generalnie w kulturze można dojść do wniosku, a raczej pytania, czy zostało coś jeszcze nowego do odkrycia, coś nowatorskiego do stworzenia; coś nowego, czego nie zrobił jeszcze nikt?
Oczywiście nie mówię tu o kwestiach naukowych, bo tam jest do odkrycia jeszcze sporo i to się akurat prężnie rozwija, ale o kwestiach takich bardziej humanistycznych.
Każda epoka wnosiła coś nowego do kultury, każda przynosiła nowy gatunek, nowy styl, nowy prąd artystyczny, nowy światopogląd, nową filozofię. A już w pewnym momencie wszystko to zaczęło się nie tyle powtarzać, co zataczać koło i powracać. W renesansie powracano do wzorców antycznych, nawet i barok miał sporo z tego, potem na nowo jeszcze raz w oświeceniu. A potem przyszedł historyzm i przywracanie każdej z epok. Gdy kończył się pozytywizm, przyszedł modernizm, jedna z najbardziej fascynujących epok. I modernizm nazywany już był neoromantyzmem. Był neo, ale był też bardzo nowatorski, chciałoby się powiedzieć po prostu dojrzalszy. Minął i modernizm, ale powrócił w postaci postmodernizmu i egzystencjalizmu.
A co wnoszą nasze czasy? Co wnosi współczesność? Jak badacze podzielą ten okres za kilkaset lat? Co będzie w tym wszystkim nowego od nas? Jakie prawdy o człowieku nie zostały jeszcze powiedziane? Kaczmarski śpiewał: ,,W trzydziestym ósmym roku życia/Pod koniec dwudziestego wieku/Co nic już chyba do odkrycia/Nie ma ni w sobie, ni w człowieku''. Czy rację miał wielki poeta? Można by powiedzieć przy okazji, jeden z ostatnich wielkich poetów. Nie widzę dzisiaj następców dla niego. On już wtedy, w 1995 roku, gdy pisał tamte słowa, miał odczucie, że chyba już wszystko zostało powiedziane. Tak jak w większości rzeczy, o których tu piszę, przedstawiam swoje stanowiska, tak tutaj sam nie wiem. Nie wiem co o tym myśleć, a hipoteza, że nie ma już nic do odkrycia jest równie przerażająca, co smutna. Żywię jednak nadzieję, że jest jeszcze coś do powiedzenia w tym wszystkim. Że da się odkryć jeszcze coś takiego, po czym będzie można być godnym miana artysty lub filozofa.
W tych omawianych sprawach, chyba najbardziej boję się tego, że to jest koniec i człowiek (a raczej garstka myślących i tworzących ludzi, bo nie cała ludzkość) doszedł już do stadium, w którym nie stworzy nic nowego i intelektualnie będzie upadał. Zresztą czy już dawno nie okazał jak upadłym jest gatunkiem? (to akurat zalążek tematu na innego posta i zarazem pomysł...)
Jeszcze w tym dwudziestym wieku żyła masa artystów, ludzi, którzy przekazywali tyle rzeczy, ludzi genialnych. Umarli jeszcze wtedy, albo na początku tego stulecia... Remarque, Bergman, Tarkowski, Kaczmarski, Beksiński. Może to były już jedne z ostatnich podrygów ludzkości do wydawania na świat prawdziwych sztukmistrzów?
I powracam do pytania: co nasze zdegenerowane i chore czasy są w stanie wnieść do kultury? Gdzie pójdziemy, co pozostanie? Czymże mają się zapisać w historii te czasy odwróconych wartości? Które miejsce zajmie nasza współczesność na sinusoidzie Krzyżanowskiego? Myślę, że raczej epoki ciała niż ducha.
Niby mówię cały czas o tym samym gatunku, który stworzył to wszystko wspaniałe, co już stworzył. Ale czy jest w stanie więcej?
Nie powiem, sam chętnie widziałbym się w roli wielkiego artysty/filozofa, którego można by zaliczyć do wielkich twórców, ale inna sprawa czy to osiągnę. Może jeszcze uda mi się wykuć mój własny pomnik twardszy niż ze spiżu?
P.S. Cieszy mnie, że mimo mojej małej aktywności, blog jest dość często odwiedzany, zastanawia mnie przez kogo. A i przy okazji: sam bym się cieszył i może się to uda, że zwiększy się liczba postów...

piątek, 1 lipca 2016

Mury

Dawno mnie tu już nie było, bo i trochę nie miałem czasu zająć się blogiem; głównie to przez szkołę i związany z końcem roku zapierdol. Teraz znalazłem chwilę czasu, chociaż jutro i tak wyjeżdżam, w związku z czym podejrzewam, że postów nie będzie przez co najmniej 1,5 tygodnia. No niestety, tak słabo wychodzi, a chciałoby to się bardziej rozkręcić.
W każdym razie przejdźmy do tematu; chciałbym pogadać trochę o jednym z moich ulubionych utworów. Chodzi mi o ,,Mury'' Mistrza Kaczmarskiego, jego najpopularniejszy, a jednocześnie najbardziej wypaczony w interpretacji utwór. O czym tak naprawdę są Mury? Większość zapytanych o to osób, które choć trochę orientują się w najnowszej historii Polski i tamtych czasach powie, że to ,,hymn Solidarności'' i antykomunistyczna pieśń, która nawołuje do obalenia rządu. Gówno prawda. Bo większość ludzi słyszy tam tylko ,,Wyrwij murom zęby krat (...) a mury runą, runą, runą''. Ale sedno tej piosenki nie jest w chwytliwym, powszechnie znanym refrenie. Jej sedno jest w ostatniej zwrotce, która przez wielu ludzi została zapomniana, bo nie pasowała do interpretacji szerokich mas. W trzeciej zwrotce rozjuszony tłum wychodzi na ulice, by dokonać rewolucji - obala pomniki, rwie bruk. Tłum szuka wrogów, a za największego uznaje tego, który nie jest z nikim, tego, który jest sam. A ten śpiewak, którego pieśń śpiewają także jest sam. On jest poza nimi, on nigdy z nimi nie był. To oni ukradli jego pieśń. To samo ludzie zrobili z pieśnią Kaczmarskiego. Cóż za ironia... Bo i Kaczmarski był sam, napisał Mury w 1978, gdy jeszcze nie miał żadnych związków z polityką. A ludzie odebrali mu tę pieśń i zhańbili ją. Ludzie zniszczyli tę pieśń, nie ma na to innych słów.
Gdy słucham Murów największe napięcie odczuwam właśnie pomiędzy frazą ,,Kto sam ten nasz najgorszy wróg'' a ,,A śpiewak także był sam''. Kaczmarski ścisza wtedy głos, na chwilę przestaje też grać. I ta ostatnia zapomniana zwrotka, która następuje po tym. ,,Patrzył na równy tłumów marsz/Milczał wsłuchany w kroków huk/A mury rosły, rosły, rosły.../Łańcuch kołysał się u nóg''. Czy tu trzeba komentarza? Wydaje mi się, że nie. A jednak tylu ludzi ją pominęło. Bo mury rosną, nawet jak jedne runą, to kolejne dalej będą rosnąć.
Kimże jest ten śpiewak? Chociaż zawsze odrobinę utożsamiałem go z Kaczmarskim, to nie jest to tak do końca jego porte-parole. W zasadzie to Kaczmarski stał się jak ten śpiewak... Śpiewak to nie konkretna postać, śpiewak to po prostu indywidualista. Taki jak Kaczmarski, taki jak też ja.
Ale to nie koniec tych rozważań. Dziewięć lat później powstają Mury 87', genialna kontynuacja. Kaczmarski pyta już na samym początku: ,,Jak tu wyrywać murom zęby krat/Gdy rdzą zacieka cegła i zaprawa?/Jakże gnijącym gruzem grzebać stary świat/Kiedy nowego nie ma czym i na czym stawiać''. I już to pytanie daje bardzo dużo do myślenia...
Mury 87' stają się idealnym dopełnieniem Murów. A dzisiaj KOD śpiewa Mury na antypisowskich manifestacjach i po raz kolejny niszczy i wypacza tę pieśń. Mistrz się w grobie przewraca. Albo i pogodziwszy się po trochu z losem Murów, ironicznie się śmieje. Bo zna swój geniusz i widzi głupotę ludzi. I sam o tym śpiewał prawie dwadzieścia lat temu. W utworze Testament 95' śpiewa: ,,Zostały jeszcze pieśni/One już chcę, czy nie, nie są moje/Niech cierpią los swój - raz stworzone/Na beznadziejny bój z ustrojem/Szczezł ustrój, a słowami pieśni/Wciąż okładają się współcześni''. I to będzie chyba idealna puenta na koniec mojego wywodu. Wszystkim myślącym osobom szczerze polecam Mury, ale tylko całe, bez ograniczenia się do refrenu i opuszczenia ostatniej zwrotki.
Bo tak naprawdę to mury rosną.

poniedziałek, 9 maja 2016

Dzień Zwycięstwa

Oto dziś mamy 9 maja - licząc naszym czasem wczoraj minęło 71 lat od podpisaniu przez dowódców Wehrmachtu; w tym marszałka polnego Wilhelma Keitla aktu bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy w wojnie światowej. Ze względu na zmianę czasu, Rosjanie i parę innych nacji świętują ten dzień dzisiaj. Gdy mija ponad siedem dekad od wydarzeń, które miały wpływ na to, że nasz świat wygląda dzisiaj tak, a nie inaczej, warto zastanowić się co to wszystko oznaczało i czy to z polskiej perspektywy data ważna?
Teoretycznie tego dnia skończyły się walki w Europie, w praktyce ostatnie oddziały niemieckie walczyły jeszcze kilka dni, a na polskich ,,ziemiach odzyskanych'' zaczął działać Werwolf - niemiecka partyzantka, więc to nie było takie całkowite zakończenie działań wojennych. Ciekawe co by było, gdyby Niemcy nie zdecydowali się na kapitulację, tylko walczyli do samego końca? Podejrzewam, że spadło by jeszcze więcej bomb na niemieckie miasta, zginęłoby jeszcze więcej niemieckich cywili i jeszcze więcej niemieckich żołnierzy. To tylko kilkaset tysięcy ludzi więcej, w konflikcie, w którym zginęło ponad 50 milionów. Przy takich liczbach, śmierć staje się już tylko statystyką, jak to powiedział największy zwycięzca tej wojny.
A to i tak nie był koniec tej wojny, bo działania trwały jeszcze na Dalekim Wschodzie - i to bardzo zażarte i brutalne. Ale niewątpliwie to był jeden z wielkich kroków do zakończenia wojny.
Dla Polski to oczywiście powód do świętowania. Rocznica pokonania wielkiego wroga pałającego nienawiścią do Polaków i Słowian w ogóle, zemsta za prawie sześć lat okupacji i eksterminacji. Ale też zwycięstwo najgorszego z ustrojów, który w tym czasie od prawie roku wprowadzany był w Polsce. To odebranie suwerenności na kilkadziesiąt lat i uzależnienie od Wielkiego Brata ze wschodu. Czyli takie zwycięstwo, które do końca zwycięstwem nie jest.
Ja jak najbardziej rozumiem Rosjan, dla których jest to święto narodowe, mimo tego, że Rosja była pod komunistycznymi rządami to jest to wielkie zwycięstwo, okupione krwią milionów Rosjan i ważne dla tego narodu. Ja ich rozumiem i nie patrzę na to od strony ideologii politycznej. Każdy naród chce czuć się dumny i wielki ze swoich zwycięstw i to jest taki właśnie dzień dla Rosjan. Irytuje mnie, gdy widzę w telewizji czy internecie teksty na temat dzisiejszej parady wojskowej w Moskwie ,,demonstracja siły'' ,,Rosja pręży muskuły'', słowa takie są często podsycone nutą ironii i sarkazmu. Zejdźmy z dyktowanej przez rządzącą partię rusofobii. Ja sam szukałem już dzisiaj na youtubie nagrań z tegorocznej defilady. Póki co ich nie ma, ale będą pewnie za kilka dni i wtedy z chęcią sobie obejrzę.
Czyli jak powinniśmy ten dzień obchodzić? Jako zwycięstwo czy porażkę? Porażka wolnej Polski, chociaż i tak instalowanie komunizmu zaczęło się tu już wcześniej, a niewątpliwie pokonany został jeden wróg. Myślę, że powinno to być dla nas świętowanie wielkiego zwycięstwa nad narodowym socjalizmem i niemieckim szowinizmem, ale niepozbawione refleksji na temat tego, kto rzeczywiście zwyciężył w tej wojnie i po której stronie znaleźli się Polacy?
I taka jeszcze jedna moja myśl odnośnie zwycięstwa komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej. A co by było, gdyby Winston Churchill kazał jednak wykonać plan operacji ,,Unthinkable''? Rzecz niby jak nazwa planu, nie do pomyślenia, ale może należałoby to zrobić? Zastanawia mnie czy Churchill przekonałby do niego Trumana, czyli człowieka o wiele mniej przychylnego Stalinowi niż Roosvelt... Mogłoby być ciekawie. Dalsza część II wojny światowej czy trzecia na gruzach drugiej? Wielki front antykomunistyczny; armia brytyjska wraz z koloniami, armia francuska, armia zapewne też włoska, pozostałości Wehrmachtu i Waffen-SS, armie niemieckich sojuszników, Węgier, Bułgarii, Rumunii, Finlandii, może i Hiszpania generała Franco też by się włączyła? Oczywiście też Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie i wojska z kraju, oddziały poakowskie i NSZ oraz wielka armia amerykańska. To wszystko naprzeciw wielkiej Armii Czerwonej i zapewne również Jugosławii i armii nowych państw satelickich ZSRR - może i by Polacy do Polaków strzelali? Ciekawa i fascynująca teoria... plan, który rzeczywiście istniał. Tylko kto by zwyciężył i jakie byłyby wtedy losy Europy? Tego się już nie dowiemy - pozostaje gdybanie i refleksja po tym co stało się w rzeczywistości.

sobota, 7 maja 2016

Człowiek to brzmi dumnie?

Pomysł na tego posta chodził za mną gdzieś od tygodnia, ale dopiero znalazłem czas i chęć na pisanie. Przy okazji wybaczcie, że tyle czasu nic nie pisałem, ale tak jak powiedziałem, czas i chęć na pisanie, bo akurat pomysłów mi nie zabraknie. Pytanie tylko do czytających to osób: chcielibyście więcej spraw natury polityczno-społeczno-gospodarczej czy natury filozoficzno-psychologicznej? A teraz przejdźmy do sedna.
Często spotykamy się z owym twierdzeniem. Rodzi się tylko pytanie ile jest w nim prawdy i czy fakt bycia człowiekiem to naprawdę powód do dumy. Pamiętam jak któregoś razu na wosie, moja nauczycielka przytoczyła te słowa w jednym ze swych długich wywodów (przy których można w pewnym momencie zapomnieć od czego się zaczęło). Ach, jaka szkoda, że nie pociągnąłem wtedy tego tematu i nie zaprzeczyłem jej, chociażby z chęci pokazania drugiej strony i innego punktu widzenia. A moja odpowiedź na to pytanie brzmi i tak, i nie.
Z jednej strony tak, gdyż człowiek to istota niepowtarzalna, która ma wysoko rozwinięty umysł i stworzyła cywilizacje, technologie, wysoką organizację życia społecznego i wiele innych rzeczy. Chodzący na dwóch nogach człowiek w przeciwieństwie do zwierząt wykształcił mowę, pismo, zaczął budować domy, okiełznał ogień i nauczył się go rozpalać, oswoił zwierzęta. Człowiek to zdobywca i odkrywca, któremu udało się wytworzyć technologię, stworzyć organizacje państwowe, a nawet wyruszyć w kosmos. Pod tymi względami bycie człowiekiem to naprawdę powód do dumy. Bycie człowiekiem to przynależność do najsilniejszego z gatunków, który podbił cały świat i gdyby chciał mógłby wybić też wszystkie inne gatunki; co jednak mogłoby się skończyć dla niego samego tragicznie, ale to inna sprawa. Chodzi o to, że ma tę władzę, a jak to gdzieś czytałem, władza to możność zniszczenia wszystkiego co tej władzy podlega. Człowiek stworzył ogromną technologię i dalej ją rozwija, pod tym względem świat na pewno nie stoi w miejscu.
Jest jednak jeszcze ten drugi punkt widzenia, o którym wspomniałem wcześniej. Człowiek to też istota podła i ohydna, która powinna wzbudzać obrzydzenie. Jak to powiedział (zgodnie zresztą z prawdą) mistrz Fryderyk Nietzsche, człowiek jest najokrutniejszym ze zwierząt. Jakby nie było to człowiek jest odpowiedzialny za wymordowanie największej liczby ludzi. To człowiek jest najpodlejszą z istot, która chodzi po ziemi, przez swoje zachowanie wobec innych przedstawicieli gatunku. I nie mówię tu teraz tylko o takich rzeczach jak zabijanie innych ludzi. Człowiek krzywdzi drugiego człowieka, swoją fałszywością, zakłamaniem, celowym działaniem, niszczeniem marzeń i wieloma innymi rzeczami, które potrafi robić. Gdy ktoś obserwuje świat tak jak ja i widzi to co ja, ile to złych rzeczy dzieje się na jego oczach przez samo wyłącznie działanie człowieka, nie jest w stanie nie mieć tego na uwadze przy takich rozważaniach. I zupełnie nie dziwię się słowom Nietzschego: ,,Są dnie, kiedy nawiedza mnie uczucie, czarniejsze niż najczarniejsza melancholia – pogarda ludzi.'' I miał wielki filozof rację. Tak samo i w tym: ,,Gdyby człowiek zdał sobie sprawę z tego jak nędzną jest istotą z pewnością popełniłby samobójstwo.'' Człowiek to zaprawdę nędzna istota, która zrobiła więcej złego niż jakakolwiek inna. Gdy widzę jak ludzie zachowują się wobec tych, których uważają za bliskich, ogarnia mnie ta właśnie pogarda ludzi.
I tak właśnie, bycie człowiekiem jest, ale i nie jest powodem do dumy. Każdy kij ma dwa końce, a człowiek jest istotą ze wszech miar dualistyczną i niekiedy sprzeczną. I tak jeszcze na koniec, dodam ostatni już cytat mistrza Fryderyka, który zostawiam ku refleksji i rozważaniom.
,,To, co wielkiem jest w człowieku – iż jest on mostem, a nie celem.''

niedziela, 24 kwietnia 2016

Pamięć

Naszła mnie właśnie myśl, jak długo będą pamiętane pewne wydarzenia historyczne. Z jednej strony w dobie internetu i wysoko rozwiniętej technologii, ciężko żeby coś co się dzieje w dzisiejszych czasach, zgubiło się w otchłaniach internetu i nie zachowało się za kilkaset lat. Ale jak długo będą pamiętane pewne wydarzenia, które już teraz są historią i nie każdy o nich wie. Zwracam na to uwagę z dwóch powodów, związanych z dniem dzisiejszym.
Dziś jest symboliczna rocznica ludobójstwa Ormian, dokonanego przez Turków w czasie I wojny światowej. Minęło 101 lat, a ludzie nadal pamiętają. Min. przez to wydarzenie, Turcja ma utrudnianą drogę do UE, bo do dziś wypiera się mordu na 1,5 miliona Ormian. W 1939 roku, Adolf Hitler, nawiązał do rzezi Ormian w swoim sławnym przemówieniu na temat postępowania z Polakami, stwierdził wtedy, że dziś już nikt o tym nie pamięta - i że tak samo będzie z ludobójstwem Polaków, że to też odejdzie w zapomnienie. I jakoś się austriacki malarz mylił. Bo do dziś świat, a zwłaszcza Ormianie pamiętają o tym wydarzeniu i nie zanosi się na to, żeby zapomnieli. Tak samo z tym co Niemcy robili Polakom. To też jest nadal w pamięci ludzi. Ale nie jest tak dobrze, nie wszystko trzyma się w pamięci.
Ciągnąc przykład Polski; o wiele więcej ludzi wie o niemieckich mordach na Polakach, ale o wiele mniej pamięta chociażby o ukraińskich mordach na Polakach... To też jest kwestia, kilkudziesięciu lat PRLu, w którym nie poruszano niewygodnego tematu rzezi wołyńskiej, a silnie podsycano pamięć o zbrodniach niemieckich, bo to było wygodne dla władzy. I to pokazuje jak dobrze można manipulować świadomością ludzi, jeśli chociażby w szkołach nie uczy się o pewnych rzeczach. I tu też dochodzimy do owego drugiego powodu, z którego piszę tego posta. Dziś odbył się pogrzeb majora (a w zasadzie już podpułkownika) ,,Łupaszki''. Musiało minąć 65 lat, zanim odnaleziono ciało tego bohatera i pogrzebano je z należnymi honorami. Swoją drogą, pamiętam, jeszcze z dwa-trzy lata temu, mój dziadek zapytał mnie kim byli żołnierze wyklęci. I to nie było dziwne, że nie wiedział, ciężko, żeby w latach 60. wyniósł ze szkoły wiedzę o wyklętych. A potem bardzo długo się o tym nie mówiło.
Za PRLu stawiano pomniki Armii Czerwonej, sławiono odwagę żołnierzy 1 i 2 Armii Wojska Polskiego, ale już niezbyt mówiono o PSZ walczących na Zachodzie, czy Armii Krajowej i powstaniu warszawskim, że o Narodowych Siłach Zbrojnych nie wspomnę. Ja uważam, że wszystkie te polskie formacje zasługują na pamięć i uznanie. Tak jak nie cierpię komunizmu, tak nie uważam żołnierzy z Wojska Polskiego na Wschodzie za gorszych; wielu z nich nie było komunistami, dla większości liczyła się walka z Niemcami o Polskę. Nie byli z nich gorsi patrioci niż z tych, którzy zdążyli do Andersa. Ale tak to wyszło, że pewne rzeczy są lepiej pamiętane od innych, dobrze, że teraz przyszła tendencja przypominania tych trochę już zapomnianych historii. Tylko nie chciałbym, żeby poszło to na takiej samej zasadzie, tylko w drugą stronę - że np. o walkach Wojska Polskiego na wschodzie nie będzie mówić się nic. Bo to nie byłoby lepsze od tego co zrobili czerwoni.
Zastanawia mnie właśnie, jak duża będzie pamięć o tych wydarzeniach za sto czy dwieście lat. Zwłaszcza o takiej rzezi wołyńskiej, o której nawet teraz nie mówi się zbyt wiele, bo godzi w dobre relacje z Ukrainą. Moim zdaniem to żałosne, zapominać o 100 000 pomordowanych Polaków w imię dobrych relacji z innym państwem. Z kolei kult wyklętych (który popieram, bo byli to prawdziwi patrioci i cholernie silni ludzie, acz jak to ludzie nieidealni) jest politycznie wygodny, bo przy okazji rząd może poszczuć ludzi na Rosję. A to cholerne uproszczenie, w czasach największych walk żołnierzy wyklętych nie było Rosji - było rządzone przez Gruzina ZSRR. Ale wielu ludzi też i o tym zapomina - i widzi w Rosji wroga. Ale to już temat na innego posta.
Smutne jest jak historia i pamięć historyczna służą interesom politycznym. Lecz, jak to powiedział Winston Churchill, historię piszą zwycięzcy. Tak było, jest i będzie. Warto jednak czasem odważyć się i spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy. Bo zawsze jest ten drugi punkt widzenia i druga strona medalu, a zwłaszcza historia jest rzeczą, która nie jest czarno-biała. Nie zapominajmy więc ani o bohaterach, ani o zdrajcach, jak i też o oprawcach i ich ofiarach. Mam nadzieję, że pamięć tych wydarzeń będzie trwać i nie będzie powtórki z tych wydarzeń.

środa, 20 kwietnia 2016

Norwegia, kara śmierci i rozkład Europy

Dość poważny temat, ale nie sposób go nie poruszyć. Z dziesięć razy widziałem już dziś w internecie informację o tym, że Anders Breivik, chrześcijański fundamentalista i morderca 77 ludzi wygrał w sądzie proces przeciwko Królestwu Norwegii o rzekome nieludzkie traktowanie w więzieniu. Koleś, który siedzi w trzypokojowej celi, z dostępem do telewizji, konsoli do gier, siłowni, opieki zdrowotnej twierdzi, że jest nieludzko traktowany i jeszcze żąda odszkodowania. To jest chore. Nawet nie chodzi o postawę samego Breivika. Chory jest system, w którym dochodzi do takich sytuacji. W normalnym kraju ten człowiek nie żyłby przez 5 lat w takich warunkach jak te, które tam ma. W normalnym kraju ten człowiek od pięciu lat byłby martwy. W normalnych krajach przez setki lat była kara śmierci i nie wahano się jej stosować. Dzisiaj różni ,,obrońcy praw człowieka'' twierdzą, że zniesienie kary śmierci to krok do cywilizacyjnego postępu ludzkości. Śmiechłem.
Co do Norwegii, ja nie jestem w stanie pojąć jak to możliwe, że przodkowie jej dzisiejszych mieszkańców trzęśli kiedyś połową Europą, a wielu dzisiejszych Norwegów pluje w twarz skandynawskiemu dziedzictwu, pozostawionego przez dzielnych i okrutnych wojowników.
Wróćmy jeszcze do przypadku Breivika, który dostał 21 lat. On za 16 lat (a nawet mniej, bo nie musi odsiedzieć całej kary) wyjdzie z więzienia. Na co liczą ci, którzy go tam wsadzili? Że się zresocjalizuje i będzie przykładnym obywatelem? On sam powiedział, że jak będzie wolny, to będzie znowu zabijać. Taki człowiek nie nadaje się do resocjalizacji. On się nadaje do utylizacji.
Jeśli morderca nie boi się kary śmierci to nic innego go nie odstraszy od mordowania. Fakt, że i sama kara śmierci nie zawsze morderców odstrasza, ale egzekucja danego mordercy jest też przestrogą dla kolejnych. W czasach, gdy Europa rządziła światem, w państwach europejskich funkcjonowała kara śmierci.
Dzisiaj tego nie ma. Są państwa opiekuńcze, jest UE, czyli jak to określiła śp. Margaret Thatcher ,,pomnik pychy lewicowych intelektualistów''. Europa Zachodnia powoli umiera, zgubiona przez własne nierozsądne decyzje i zmiękczenie ludzi. Zdecydowanie wolę Europę XIX wieku, z karą śmierci, kolonializmem, praktycznie bez demokracji, z licznymi monarchiami. Dzisiejsza Europa znajduje się w stanie rozkładu, rządzi poprawność polityczna, polityka multikulturalizmu, idiotyczne z gruntu założenia, że wszyscy ludzie będą super dla innych, mimo różnic. Europa musi się w końcu opamiętać i powrócić do dawnej potęgi, albo zginie, zalana przez silniejszą cywilizację islamu.
Na szczęście im dalej na wschód w Europie tym więcej ostało się po dawnych potęgach...

Sława, czyli witajcie!

Witajcie na moim nowym i w gruncie rzeczy pierwszym blogu. Założyłem go, żeby móc dzielić się swoimi poglądami i przemyśleniami ze światem.
Na początek parę słów o mnie.
Na imię mi Rafał, lat 16, a rocznikowo 17. Interesuję się bardzo wieloma rzeczami, min.: historią w jej licznych odnogach, filozofią, militariami, rekonstrukcją historyczną, geografią, literaturą, trochę też polityką i ekonomią, chociaż do tej pierwszej czuję też i obrzydzenie. Wielbię czytanie książek, zwłaszcza polskiej fantastyki, ostatnie także post-apo, ogólnie moje literackie zainteresowania znajdują się około fantastyki, prozy historycznej, ale nie stronię też od znanych dzieł klasyków literatury, które stopniowo poznaję. W doborze lektur zdecydowanie się nie ograniczam. Mówiąc o sobie nie mogę zapomnieć o muzyce, stanowiącej istotną część mojego życia. Ogólnie mówiąc słucham metalu w mnogich jego odmianach (black, death, black/death, thrash, power, gothic, folk, pagan) i nurtów pokrewnych; znajdzie się trochę punka, R.A.C.u, progressive rocka, a nawet i poezji śpiewanej.
Jestem humanistą z krwi i kości, indywidualistą i filozofem.
Przy okazji wyjaśnię skąd wzięła się nazwa mojego bloga. Slavia to po prostu Słowiańszczyzna, nasza święta ziemia, nadal niestety rozbita i podzielona, bardzo ważna dla mnie sprawa. Wielka ojczyzna, o której zjednoczeniu marzę. W adresie internetowym jest określenie witeź Peruna. Mianem witezia określano dawniej dzielnych wojowników, ,,tych, którzy zwyciężali''. A żeby być wojownikiem nie trzeba wcale dosłownie walczyć... Perun to imię słowiańskiego Boga grzmotu, błyskawic i burzy, opiekuna wojowników. Mojego Boga.
Nie wiem jak często będą pojawiać się posty, ale mam nadzieję, że swoimi wypowiedziami przyciągnę czyjąś uwagę i będzie się to przyjemnie czytało.