Ostatnio opowiadałem wam o pięknym kraju zbuntowanych ludzi, zbudowanym na fundamencie wolności. Dzisiaj opowiem o tym, że nawet w tak pięknym kraju coś może się zepsuć. I tak się też stało, gdy rządzący zaczęli zapominać, że ich państwo to federacja krajów, a nie scentralizowane państwo. Ich pomysły, mające na celu ograniczyć wolność poszczególnych stanów nie spodobały się jednak na południu. W południowcach przetrwało umiłowanie wolności, które przyświecało zbuntowanym kolonistom, zakładającym Stany Zjednoczone.
Wiem, co mówią podręczniki od historii, większość artykułów i publikacji. Że na Południu pełno było złych, okrutnych białych rasistów, którzy wyzyskiwali niewolników, a Północ walczyła za szczytne idee, przeciwko niewolnictwu, była ośrodkiem równości, demokracji, wolności, etc. Cóż, historię piszą zwycięzcy i tak też było w tym przypadku. Mowa oczywiście o wojnie secesyjnej, za oceanem zwanej American Civil War. Jak do niej doszło?
Do tej pory konstytucja dopuszczała istnienie instytucji niewolnictwa, a kwestia jego zniesienia leżała w gestii poszczególnych stanów i ich własnych decyzji. Faktycznie, część stanów z Północy zniosła u siebie niewolnictwo. Politykom z Północy (republikanom) zachciało się zwiększyć władzę federalnego rządu nad rządami stanowymi, poprzez nakazywanie zniesienia niewolnictwa we wszystkich stanach. Przodował im Abraham Lincoln. Jego wybór na prezydenta dolał jeszcze więcej oliwy do ognia.
W tym miejscu należy powiedzieć, że niewolnictwo nie było jedyną przyczyną secesji stanów południowych. Konflikt pomiędzy nimi narastał już jakiś czas. Stany północne były bogatsze i bardziej uprzemysłowione, zaś Dixieland był regionem typowo rolniczym. Zresztą tyle mówi się o tym jak źle było niewolnikom na południu. Pora w tym miejscu sprostować parę spraw.
Niewolnicy żyli często lepiej niż pracownicy fabryk na Północy. Tam nikt się nie przejmował tym, że coś się stało pracownikowi, jeśli nie mógł pracować to wyrzucało się go na ulicę i przyjmowano nowego. Na Południu plantatorzy znacznie bardziej dbali o ich niewolników. Oczywiście musieli oni pracować i nie mieli za to wynagrodzenia, ale mieli wyżywienie i dach nad głową. Niewolnictwo, smutna karta w historii ludzkości, było kiedyś czymś zupełnie normalnym. Pracownik fabryki nie przedstawiał dla pracodawcy wielkiej wartości, bo zawsze można było przyjąć kolejnego; dla plantatora niewolnik był warty chociaż tyle ile ten za niego zapłacił. A niewolnicy wcale tacy tani nie byli. Zresztą to nie było też tak, że każdy czarny w Dixielandzie był niewolnikiem. Byli, i to wcale nie w takiej małej liczbie, czarni wyzwoleńcy. Ba, zdarzały się przypadki, że czarni sami byli plantatorami i mieli swoich czarnych niewolników. I z tego co wiadomo ze źródeł, często byli dla nich gorsi niż biali.
Oczywiście, niewolnictwo nie jest dobre, ale Południowcom chodziło o coś więcej niż o niewolnictwo. Dla nich to wystąpienie z Unii i cała wojna była walką o wolność. Nie o to, żeby utrzymać niewolnictwo, tylko o możliwość decydowania o sobie. Prawdziwi liberałowie, prawdziwi wolnościowcy walczyli i ginęli za Południe. Gdy kolonie zawiązywały unię, każda wchodził do niej jako osobny kraj. W takich kategoriach cały czas traktowano Stany Zjednoczone na Południu. tak jak powiedziałem, nie chodziło o niewolnictwo. Problem był znacznie głębszy. Południowcy myśleli tak: ''Jeśli teraz rząd federalny narzuca nam swoją decyzję, wbrew konstytucji, która niewolnictwa nie zakazuje, to co będzie następne? Jesteśmy unią wolnych krajów, a oni dążą do jednolitego państwa''.
Idee mieszkańców Dixie wspierali politycy, co może dziwić, głównie z Partii Demokratycznej. Partia, która dzisiaj kojarzona jest z lewicą, socjalliberałami, socjalistami, poprawnością polityczną i ogólnie pojętą lewą stroną, wtedy była znacznie bardziej wolnościowa i lepsza niż dążąca do centralizacji Partia Republikańska, która dzisiaj jest amerykańską prawicą.
Ale wracając do dziejów Dixie; jeszcze w 1860 roku z Unii wystąpiła Karolina Południowa. Pierwszy stan, który miał odwagę powiedzieć ''nie'' wobec zakusów federalistów. Później wystąpiły z niej kolejne: Missisipi, Alabama, Floryda, Georgia, Luizjana, Teksas (tak na marginesie: te dwa ostatnie to moje ulubione stany). W trakcie wojny dołączą jeszcze: Wirginia, Tennessee, Arkansas, Karolina Północna, a częściowo także Missouri i Kentucky. W tych ostatnich istniały zarówno rządy konfederackie jak i unijne, ale oficjalnie były uważane za część Konfederacji, co zresztą znalazło odzwierciedlenie na fladze, na której widniało trzynaście gwiazdek.
4 lutego 1861 roku oficjalnie powstały Skonfederowane Stany Ameryki. W następnych dniach uchwalono konstytucję, wybrano prezydenta, którym został generał Jefferson Davies, demokrata. Przy okazji jego zaprzysiężenia przyjęto jeden z nieoficjalnych hymnów. Została nim popularna w tamtym czasie piosenka ,,Dixie''. W czasie uroczystości ktoś na sali zaczął śpiewać znany utwór; po chwili śpiewała cała sala, aż w końcu stała się (obok bardziej oficjalnego ,,God save the South'') hymnem Stanów Skonfederowanych. Młodziutkie państwo od samego początku musiało bronić swojej wolności zbrojnie. Nie jestem specjalistą od wojny, nie będę więc opisywał jej dokładnie (nie chcę też nikogo zanudzić). Jak wiadomo, ostatecznie Konfederacja przegrała. Północ dominowała bardziej rozwiniętym przemysłem, większą populacją. Konfederaci musieli zmagać się z morską blokadą ich wód, która ograniczała handel z Europą, nie doczekali się także uznania i wsparcia od Wielkiej Brytanii i Francji.
Mimo, że Południowcy przegrali tę walkę, to mieli oni moralną rację, gdyż walczyli o wolność i możliwość decydowania samemu o sobie. Gdybym żył w tamtych czasach w Ameryce z pewnością zaciągnąłbym się do wojsk Południa i wsparł ich w walce o wolność. Na całe szczęście, współczesna poprawność polityczna nie zniszczyła mieszkańców Południa, w których przetrwała dusza ich dzielnych przodków. Oni tam do dziś czują, że są z Dixie, z Południa, obok flag amerykańskich wywieszają flagi stanowe i flagi konfederackie (głównie Southern Cross, który był sztandarem bojowym konfederatów). W ich miastach stoją pomniki polityków i generałów konfederackich.
Czytałem, że ostatnio burmistrz Nowego Orleanu (stolica Luizjany), demokrata, wydał decyzję o rozbiórce pomnika generała Roberta E. Lee, najlepszego konfederackiego dowódcy i wielkiego południowego patrioty, twierdząc przy tym, że to nie był bohater amerykański i w mieście nie ma miejsca na pomniki ludzi takich jak on. Tak się składa, że generał Lee był zdeklarowanym przeciwnikiem niewolnictwa, swoich niewolników uwolnił jeszcze przed secesją, z własnej woli. Po stronie Konfederacji walczył dlatego, że jego rodzinny stan, Wirginia, przyłączył się do niej. Trochę lepiej mają się sprawy w Alabamie. Tam władze stanowe zakazały rozbiórek pomników mających więcej niż pięćdziesiąt lat, czym uchroniły przed rozbiórką w jednym z miast, pomnik prezydenta Jeffersona Daviesa. Nie wszystko stracone ;)
Pamięć o Konfederacji jest wiecznie żywa na Południu. Organizowane są liczne rekonstrukcje historyczne, istnieją liczne stowarzyszenia potomków konfederackich żołnierzy, w tym nawet, stowarzyszenie potomków czarnych żołnierzy Konfederacji. Tak, czarni żołnierze też byli, część z nich to niewolnicy, którzy podążali za swoimi panami, wielu wyzwoleńców szło jednak walczyć z własnej woli za to rzekomo złe i straszliwe Południe. Co do kwestii niewolnictwa, parę jeszcze słów: sławny dowódca Unii, generał Grant, uwolnił swoich niewolników dopiero po wojnie, po poprawce do konstytucji. Sam Abraham Lincoln uważał, że kwestia wolności dla niewolników jest znacznie mniej istotna niż zachowanie jedności Unii. Zresztą, poprawkę znoszącą niewolnictwo wprowadzono dopiero w 1865 roku, już po wojnie.
Kilka jeszcze słów o flagach: popularnie wyobraża się, że flagą Konfederacji był Southern Cross, który jest tutaj na dole posta. Jest to błąd, był to bowiem proporzec CSN, czyli konfederackiej marynarki wojennej, a w kształcie kwadratu, był to ogólny sztandar bojowy Armii Północnej Wirginii. Jeśli ktoś jest bardziej zainteresowany jak to było z flagą narodową, to odsyłam do artykułu: https://en.wikipedia.org/wiki/Flags_of_the_Confederate_States_of_America. W polskiej wersji też można się trochę dowiedzieć, jednak nie aż tyle.
Oprócz tych wszystkich flag istniała jeszcze Bonnie Blue Flag. Przedstawiała ona białą, pięcioramienną gwiazdę na niebieskim tle. Pojedyncza gwiazda symbolizuje wyższość praw stanowych nad prawami federalnymi, czyli w sumie wykłada najważniejszą rzecz o jaką bili się południowcy.
Jakby kto pytał to tytuł posta zaczerpnąłem z wojennej pieśni ,,To arms in Dixie''. Zresztą uwielbiam pieśni konfederatów i może zrobię z nich nawet oddzielnego posta, bo to dość obszerny temat, wtedy podlinkuje wszystko jak należy. A to przepiękny Southern Cross, symbol rebelii i wolności. Jeśli miłujecie wolność, to nie zapominajcie o tysiącach bezimiennych Johhnych Rebelsów, którzy oddali swoje życie za wolność i ojczyznę.
Wiem, co mówią podręczniki od historii, większość artykułów i publikacji. Że na Południu pełno było złych, okrutnych białych rasistów, którzy wyzyskiwali niewolników, a Północ walczyła za szczytne idee, przeciwko niewolnictwu, była ośrodkiem równości, demokracji, wolności, etc. Cóż, historię piszą zwycięzcy i tak też było w tym przypadku. Mowa oczywiście o wojnie secesyjnej, za oceanem zwanej American Civil War. Jak do niej doszło?
Do tej pory konstytucja dopuszczała istnienie instytucji niewolnictwa, a kwestia jego zniesienia leżała w gestii poszczególnych stanów i ich własnych decyzji. Faktycznie, część stanów z Północy zniosła u siebie niewolnictwo. Politykom z Północy (republikanom) zachciało się zwiększyć władzę federalnego rządu nad rządami stanowymi, poprzez nakazywanie zniesienia niewolnictwa we wszystkich stanach. Przodował im Abraham Lincoln. Jego wybór na prezydenta dolał jeszcze więcej oliwy do ognia.
W tym miejscu należy powiedzieć, że niewolnictwo nie było jedyną przyczyną secesji stanów południowych. Konflikt pomiędzy nimi narastał już jakiś czas. Stany północne były bogatsze i bardziej uprzemysłowione, zaś Dixieland był regionem typowo rolniczym. Zresztą tyle mówi się o tym jak źle było niewolnikom na południu. Pora w tym miejscu sprostować parę spraw.
Niewolnicy żyli często lepiej niż pracownicy fabryk na Północy. Tam nikt się nie przejmował tym, że coś się stało pracownikowi, jeśli nie mógł pracować to wyrzucało się go na ulicę i przyjmowano nowego. Na Południu plantatorzy znacznie bardziej dbali o ich niewolników. Oczywiście musieli oni pracować i nie mieli za to wynagrodzenia, ale mieli wyżywienie i dach nad głową. Niewolnictwo, smutna karta w historii ludzkości, było kiedyś czymś zupełnie normalnym. Pracownik fabryki nie przedstawiał dla pracodawcy wielkiej wartości, bo zawsze można było przyjąć kolejnego; dla plantatora niewolnik był warty chociaż tyle ile ten za niego zapłacił. A niewolnicy wcale tacy tani nie byli. Zresztą to nie było też tak, że każdy czarny w Dixielandzie był niewolnikiem. Byli, i to wcale nie w takiej małej liczbie, czarni wyzwoleńcy. Ba, zdarzały się przypadki, że czarni sami byli plantatorami i mieli swoich czarnych niewolników. I z tego co wiadomo ze źródeł, często byli dla nich gorsi niż biali.
Oczywiście, niewolnictwo nie jest dobre, ale Południowcom chodziło o coś więcej niż o niewolnictwo. Dla nich to wystąpienie z Unii i cała wojna była walką o wolność. Nie o to, żeby utrzymać niewolnictwo, tylko o możliwość decydowania o sobie. Prawdziwi liberałowie, prawdziwi wolnościowcy walczyli i ginęli za Południe. Gdy kolonie zawiązywały unię, każda wchodził do niej jako osobny kraj. W takich kategoriach cały czas traktowano Stany Zjednoczone na Południu. tak jak powiedziałem, nie chodziło o niewolnictwo. Problem był znacznie głębszy. Południowcy myśleli tak: ''Jeśli teraz rząd federalny narzuca nam swoją decyzję, wbrew konstytucji, która niewolnictwa nie zakazuje, to co będzie następne? Jesteśmy unią wolnych krajów, a oni dążą do jednolitego państwa''.
Idee mieszkańców Dixie wspierali politycy, co może dziwić, głównie z Partii Demokratycznej. Partia, która dzisiaj kojarzona jest z lewicą, socjalliberałami, socjalistami, poprawnością polityczną i ogólnie pojętą lewą stroną, wtedy była znacznie bardziej wolnościowa i lepsza niż dążąca do centralizacji Partia Republikańska, która dzisiaj jest amerykańską prawicą.
Ale wracając do dziejów Dixie; jeszcze w 1860 roku z Unii wystąpiła Karolina Południowa. Pierwszy stan, który miał odwagę powiedzieć ''nie'' wobec zakusów federalistów. Później wystąpiły z niej kolejne: Missisipi, Alabama, Floryda, Georgia, Luizjana, Teksas (tak na marginesie: te dwa ostatnie to moje ulubione stany). W trakcie wojny dołączą jeszcze: Wirginia, Tennessee, Arkansas, Karolina Północna, a częściowo także Missouri i Kentucky. W tych ostatnich istniały zarówno rządy konfederackie jak i unijne, ale oficjalnie były uważane za część Konfederacji, co zresztą znalazło odzwierciedlenie na fladze, na której widniało trzynaście gwiazdek.
4 lutego 1861 roku oficjalnie powstały Skonfederowane Stany Ameryki. W następnych dniach uchwalono konstytucję, wybrano prezydenta, którym został generał Jefferson Davies, demokrata. Przy okazji jego zaprzysiężenia przyjęto jeden z nieoficjalnych hymnów. Została nim popularna w tamtym czasie piosenka ,,Dixie''. W czasie uroczystości ktoś na sali zaczął śpiewać znany utwór; po chwili śpiewała cała sala, aż w końcu stała się (obok bardziej oficjalnego ,,God save the South'') hymnem Stanów Skonfederowanych. Młodziutkie państwo od samego początku musiało bronić swojej wolności zbrojnie. Nie jestem specjalistą od wojny, nie będę więc opisywał jej dokładnie (nie chcę też nikogo zanudzić). Jak wiadomo, ostatecznie Konfederacja przegrała. Północ dominowała bardziej rozwiniętym przemysłem, większą populacją. Konfederaci musieli zmagać się z morską blokadą ich wód, która ograniczała handel z Europą, nie doczekali się także uznania i wsparcia od Wielkiej Brytanii i Francji.
Mimo, że Południowcy przegrali tę walkę, to mieli oni moralną rację, gdyż walczyli o wolność i możliwość decydowania samemu o sobie. Gdybym żył w tamtych czasach w Ameryce z pewnością zaciągnąłbym się do wojsk Południa i wsparł ich w walce o wolność. Na całe szczęście, współczesna poprawność polityczna nie zniszczyła mieszkańców Południa, w których przetrwała dusza ich dzielnych przodków. Oni tam do dziś czują, że są z Dixie, z Południa, obok flag amerykańskich wywieszają flagi stanowe i flagi konfederackie (głównie Southern Cross, który był sztandarem bojowym konfederatów). W ich miastach stoją pomniki polityków i generałów konfederackich.
Czytałem, że ostatnio burmistrz Nowego Orleanu (stolica Luizjany), demokrata, wydał decyzję o rozbiórce pomnika generała Roberta E. Lee, najlepszego konfederackiego dowódcy i wielkiego południowego patrioty, twierdząc przy tym, że to nie był bohater amerykański i w mieście nie ma miejsca na pomniki ludzi takich jak on. Tak się składa, że generał Lee był zdeklarowanym przeciwnikiem niewolnictwa, swoich niewolników uwolnił jeszcze przed secesją, z własnej woli. Po stronie Konfederacji walczył dlatego, że jego rodzinny stan, Wirginia, przyłączył się do niej. Trochę lepiej mają się sprawy w Alabamie. Tam władze stanowe zakazały rozbiórek pomników mających więcej niż pięćdziesiąt lat, czym uchroniły przed rozbiórką w jednym z miast, pomnik prezydenta Jeffersona Daviesa. Nie wszystko stracone ;)
Pamięć o Konfederacji jest wiecznie żywa na Południu. Organizowane są liczne rekonstrukcje historyczne, istnieją liczne stowarzyszenia potomków konfederackich żołnierzy, w tym nawet, stowarzyszenie potomków czarnych żołnierzy Konfederacji. Tak, czarni żołnierze też byli, część z nich to niewolnicy, którzy podążali za swoimi panami, wielu wyzwoleńców szło jednak walczyć z własnej woli za to rzekomo złe i straszliwe Południe. Co do kwestii niewolnictwa, parę jeszcze słów: sławny dowódca Unii, generał Grant, uwolnił swoich niewolników dopiero po wojnie, po poprawce do konstytucji. Sam Abraham Lincoln uważał, że kwestia wolności dla niewolników jest znacznie mniej istotna niż zachowanie jedności Unii. Zresztą, poprawkę znoszącą niewolnictwo wprowadzono dopiero w 1865 roku, już po wojnie.
Kilka jeszcze słów o flagach: popularnie wyobraża się, że flagą Konfederacji był Southern Cross, który jest tutaj na dole posta. Jest to błąd, był to bowiem proporzec CSN, czyli konfederackiej marynarki wojennej, a w kształcie kwadratu, był to ogólny sztandar bojowy Armii Północnej Wirginii. Jeśli ktoś jest bardziej zainteresowany jak to było z flagą narodową, to odsyłam do artykułu: https://en.wikipedia.org/wiki/Flags_of_the_Confederate_States_of_America. W polskiej wersji też można się trochę dowiedzieć, jednak nie aż tyle.
Oprócz tych wszystkich flag istniała jeszcze Bonnie Blue Flag. Przedstawiała ona białą, pięcioramienną gwiazdę na niebieskim tle. Pojedyncza gwiazda symbolizuje wyższość praw stanowych nad prawami federalnymi, czyli w sumie wykłada najważniejszą rzecz o jaką bili się południowcy.
Jakby kto pytał to tytuł posta zaczerpnąłem z wojennej pieśni ,,To arms in Dixie''. Zresztą uwielbiam pieśni konfederatów i może zrobię z nich nawet oddzielnego posta, bo to dość obszerny temat, wtedy podlinkuje wszystko jak należy. A to przepiękny Southern Cross, symbol rebelii i wolności. Jeśli miłujecie wolność, to nie zapominajcie o tysiącach bezimiennych Johhnych Rebelsów, którzy oddali swoje życie za wolność i ojczyznę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz