poniedziałek, 27 listopada 2017

Skazani na romantyzm

Tak jak pisałem w poprzednim poście Polacy to naród, który trwa w romantycznym marazmie nieprzerwanie od momentu, w którym w niego wpadł. To co trwa w całym narodzie, trwa też u jednostek. Jest naszym błogosławieństwem i przekleństwem. Ja sam to czuję, mam świadomość bycia romantykiem w wielu znaczeniach tego słowa. Nie wiem jak wielu osobom oprócz mnie są bliskie tego rodzaju refleksje, ale sądzę, że dotyczy to wielu Polaków, także tych, którzy nie są tego świadomi.
Ten post będzie chyba krótszy niż myślałem. Bo co tu dużo mówić, rządzą mną uczucia. Ileż to razy widzę po sobie, jak głos racjonalizmu milknie zagłuszony przez żywą, bijącą moc uczuć. W romantyzmie jest dużo zacnych rzeczy, ale ja nie chcę romantyzmu, który pozostanie nieprzemyślanymi, nieraz głupimi działaniami i rozpaczą. Ja chcę romantyzmu konstruktywnego, który pozwoli iść dalej. Uważam się za romantyka, ale mam świadomość, że jednocześnie nie jestem nim do końca, więcej we mnie z modernisty, a więc neoromantyka. Biorąc pod uwagę czasy, w jakich żyję, być może nawet neoneoromantyka. Jakie czasy, taki romantyzm.
Mój romantyzm często doprowadza mnie do sytuacji, że czuję wszystkie ścierające się we mnie uczucia. Często nie działam racjonalnie, mimo tego, że chcę. O, to jest właśnie wielki problem. Kiedy robi się coś wbrew, temu co się chce. Dlaczego tak jest? A tego to i ja sam do końca nie wiem; chyba siły na to brakuje, woli.
,,Nazywam się Milijon - bo za milijony kocham i cierpię katusze'', chciałoby się chwilami powiedzieć, gdy tak to wszystko czuję. Jestem jaki jestem, trochę w pułapce, ale chyba nadal trzymam się mojej nici Ariadny, skoro zdaje sprawę z sytuacji, w której jestem i widzę miejsce poza nią. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem człowiekiem szczęśliwym, bo jestem. Ale uczucia czasem rozpieprzają się wzajemnie od środka. Tak, nie znajduje innego słowa.
Pewnie napisałbym więcej w tym poście, gdybym pisząc go był smutny i odczuwał to właśnie o czym pisałem. Może i lepiej, że piszę go teraz? Nie ma się chyba co nad tym zastanawiać.
Dość powiedzieć, że czuję, że ja, a wraz ze mną inni Polacy jesteśmy skazani na romantyzm i nie potrafimy się z niego wyrwać. Jaka jest więc droga do przerwania chocholego tańca? Spójrzmy jak to wyglądało w ''Weselu''. Taniec tworzyli poszczególni bohaterowie, a więc osobne charaktery, inne osobowości. Żeby doszło do wyzwolenia narodu z romantycznej mentalności, potrzeba najpierw wyzwolenia jednostek. Gdy jednostki zmienią myślenie, dopiero wtedy będzie można mówić o zmianie narodu. Bo to nie zacznie się od góry; żeby coś działało na szczeblu narodu musi działać na szczeblu jednostek. Chciałbym, żeby znalazła się we mnie w końcu taka siła, która pozwoli przezwyciężyć moje osobiste słabości i wyzwolić z romantycznego jarzma. Gdy stanie się tak o mnie i u innych, potem u całego narodu, dopiero będziemy mogli mówić o wyzwoleniu.
P.S. Tak jeszcze chciałem dodać parę słów tytułem zakończenia. Wiem, że w tych dwóch postach bardzo mocno jechałem po polskim romantyzmie. Jednak przyznaję, że lubię romantyzm za wiele jego cech, jestem romantykiem również w pozytywny sposób. Tak jak napisałem, nie jestem romantykiem tak do końca, bo nie wystarcza mi on, chcę czegoś więcej. Potrafię widzieć jego wady i wytykam je, bo chcę iść dalej, odrzucić słabości, bycie ''Chrystusem'' cierpiącym za wszystkich. Chcę twórczej mocy. Widać ludziom mojej epoki nie wystarczy już romantyzm, chcą iść dalej. A może czuje to tylko garstka ludzi? Niemniej jednak w tym widzę cel - trzeba odrzucić słabości, przestać narzekać, tylko działać, tworzyć piękną rzecz.