Mamy 10 kwietnia, cóż to za rocznica? Większość, która kojarzy tę datę powie, że to rocznica katastrofy smoleńskiej. Zgadza się, ale nie o nią mi chodzi. Dość mam tego corocznego burdelu robionego z związku z tym, jakby nie było, tragicznym wydarzeniem. Było, minęło, to nie jedyna katastrofa lotnicza, w której ginie wiele osób. Dziś jest jednak inna rocznica, znacznie dla mnie ważniejsza, niestety jednak, prawie że zapomniana i przyćmiona przez rocznicę katastrofy. Trzynaście lat temu odszedł geniusz, którego wspominam każdego 10 kwietnia. I to jego pamięci poświęcam ten post. I tak, więcej łez mógłbym uronić za tego człowieka niż za prezydenta, który zginął w Smoleńsku.
Domyśleliście się już o kim pisze? Jeśli nie, to potrzymam was chwilę jeszcze chwilę w niewiedzy. Człowiek, którego wspominam był na wskroś ludzki, przepełniony wadami, ulegający nałogom i niedoskonały. Ale jednocześnie genialny, godny miana mistrza. Człowiekiem nie był najlepszym, ale za to poetą - wybitnym. Jak nikt inny ujmował rzeczywistość, wytykał Polakom ich wady i drwił z nich. Był indywidualistą, prawdziwym artystą, którego w pewnym momencie masy przestały rozumieć. I to go chyba bolało najbardziej.
To oczywiście krótka charakterystyka Jacka Marcina Kaczmarskiego, poety, którego na dobrą sprawę odkryłem może z dwa lata temu. Tak jak wspomniałem znałem jego twórczość wcześniej, ale ograniczało się to tylko do jednego aspektu, mianowicie, że była to po prostu przyjemna muzyka do słuchania, o interesującej mnie tematyce. Poznałem go nie z osławionych ,,Murów'' (o których swoją drogą naskrobałem parę słów swego czasu), a z płyty Sarmatia. W tym czasie byłem zafascynowany sarmacką Rzeczpospolitą, a utwory Kaczmarskiego z tej płyty, bardzo pasowały mi do klimatu i po prostu lubiłem ich słuchać. Jednak dopiero po latach odkryłem przesłanie i drugie dno tego albumu. Owe osiemnaście utworów to nic innego jak wielka opowieść o Polakach, której daleko od upiększania.
Po pewnym czasie przestałem się ograniczać do utworów historycznych, zacząłem słuchać bardzo różnych kompozycji i zacząłem po prostu coraz więcej odkrywać i rozumieć. Uwielbiłem go za zmyślne obserwowanie świata i jego ocenę. Pokochałem za indywidualizm i szczerość. Bo taki był Jacek, oceniał ze swojej perspektywy i krytykował. Drwił i ironizował, widział więcej niż inni.
Aż słów mi braknie w tym miejscu; o Kaczmarskim ciężko mówić, nie odwołując się do jego twórczości. A chociaż nie poznałem jej jeszcze całej, to jest tego tyle, że sam nie wiem co tu przywoływać. O Jacku można by napisać książkę... Zresztą książka już powstała, nosi tytuł ,,To moja droga'' i świetnie się ją czyta, polecam bardzo.
Pisałem już o ,,Murach'', tak i czuję, że jest jeszcze sporo utworów, o których napiszę oddzielne posty, żeby poświęcić im należytą uwagę. Teraz jednak wspomnę chyba tylko (jako, że to rocznica śmierci) poetycki testament Kaczmarskiego, noszący tytuł ,,Testament '95''. Kaczmarski wywróżył już na samym początku swoją przyszłość i mimo, że nie było to u kresu życia, to doskonale podsumował wszystko co spotkało go do tamtej pory, a sam testament zakończył niezwykle optymistyczną prognozą. ,,(...) póki słońce świeci/wciąż będą rodzić się poeci''.
Mówię, że optymistyczną, gdyż sam mam niestety znacznie bardziej pesymistyczne podejście co do przyszłości sztuki, mam jednak cichą nadzieję, że spełnią się te słowa Mistrza, a on sam nie będzie ostatnim wielkim poetą.
Te kilka słów, to mój hołd dla jednego z największych polskich artystów. Ja ciszę po nim przeganiam tym kawałkiem prozy, ale może lepiej oddać głos jemu samemu, bo jak to sam napisał w owym testamencie, tyle już wierszydeł spłodził, że jest czym okpić po nim ciszę.
https://www.youtube.com/watch?v=XL_26Xm7yV4